Tutaj, na dole

Wprowadzenie

esienna bryza poruszała liśćmi płynącymi powoli po rzece. Jedynie światło księżyca odbijało się słabo w smolistej, ciemnej tafli wody, słabo prześwitując spoza ciemnych chmur wędrujących po nocnym niebie. Noc była dość ciepła jak na tę porę roku, albo to ostatnie opary alkoholu wciąż mnie rozgrzewały. Czarne bloki odległych kamienic, nierozróżnialne w nocnym półmroku, sprawiały wrażenie martwych istot wyrzuconych na brzeg Wisły, powoli niszczejących w zapomnieniu. Niezmącona cisza nocy koiła uszy swoim chłodnym spokojem. Jedynymi dźwiękami, w tym zatrzymanym w czasie obrazie, był regularny plusk wody rozbijającej się o brzeg rzeki i lekki szum wiatru leniwie bawiącego się brązowymi, mokrymi liśćmi.

Opierając się o barierkę, obserwowałem nurt Wisły sennie przepływający pod mostem. Nad powierzchnią wody zaczynały unosić się dziwne opary - nie mgła, ale coś gęstszego, cieplejszego, jakby rzeka parowała niczym wrzątek. W tej nietypowej mgle zegar na pobliskiej wieży kościelnej właśnie wybił północ, choć dźwięk dzwonów brzmiał jakby dochodził z bardzo daleka, z innego czasu.

— Ekhem... Nie chciałbym zakłócać tak uroczystej chwili. Chciałem tylko zapytać...

Odwróciłem się gwałtownie. Nieznajomy stał tuż przy barierze, jakby był tam od zawsze. Nie słyszałem kroków, nie widziałem, jak podchodzi. Po prostu... był. Jakby wyłonił się z tych dziwnych oparów unoszących się nad wodą. Jego sylwetka wydawała się nieco rozmyta, niepewna w tej ciepłej mgle.

— Nie mam drobnych. — Odruchowo wyrzuciłem z siebie standardową formułkę, ale mój głos zabrzmiał dziwnie w tej ciszy.

Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, opierając się o barierkę z nienaturalną swobodą. — Drobnych? Ależ mój drogi, ja nie proszę o jałmużnę. Zastanawiałem się tylko... czy nie myślisz czasami, że ta woda jest zbyt zimna o tej porze roku? Zwłaszcza dla kogoś, kto już tyle wypił.

Jak mógł wiedzieć, że piłem? Nie było to aż tak oczywiste. A jego sposób mówienia... jakby znał mnie od dawna.

— Co ty tak straszysz ludzi po nocy? Prawie wpadłem do rzeki. — Próbowałem ukryć niepokój za irytacją.

— Wpadłeś? — W jego głosie pojawiła się nuta prawdziwego zainteresowania. — Ciekawe słowo. Sugerowałoby to przypadek, nieprawdaż? Tymczasem ludzie rzadko "wpadają" do Wisły o północy w listopadzie. Raczej... wchodzą. Świadomie.

Poczułem dreszcz. Ten człowiek mówił zbyt wprost o rzeczach, których nie powinien był rozumieć.

— Najmocniej przepraszam, ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Pójdę już. Życzę panu dobrej nocy. — Cofnąłem się o krok, ale mgła zdawała się gęstnieć wokół nas.

— Zaczekaj, bracie. — Jego głos nagle zabrzmiał cieplej, bardziej znajomo. — Nie chciałem cię przestraszyć. Ale wiesz... od lat obserwuję ten most. Ludzie przychodzą tu z różnymi intencjami. Większość po prostu idzie dalej. Niektórzy zostają... dłużej. Przygotowują się. A ty... ty już się przygotowałeś, prawda?

Jak mógł to wiedzieć? Skąd ta pewność w jego głosie?

— Poza tym — kontynuował, jakby czytał w moich myślach — w tym miejscu rzeka przez lata naniosła tyle mułu, że albo utknąłbyś po pachy w błocie, albo połamał nogi. Dawniej, za moich czasów... — urwał nagle, jakby powiedział za dużo.

— Za twoich czasów? — Spojrzałem na niego uważniej. Wyglądał na może czterdzieści lat, może pięćdziesiąt. Trudno było ocenić w tej dziwnej mgle.

— Och, mieszkam tu od... bardzo dawna. Pamiętam czasy, gdy ten most wyglądał inaczej. Gdy Kazimierz był jeszcze... inny. Gdy ludzie wierzyli w różne rzeczy, które dziś nazywaliby przesądami. — Jego oczy błyszczały w półmroku z dziwnym światłem. — Ale to nie historia przyniosła cię tutaj tej nocy. Cokolwiek to było - nie warto. Ot co... Taka jest moja rada.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął niewielką kolbę. — Tutaj mam coś, co nie tylko rozgrzeje, ale może i poprawi humor. Bardzo przyzwoita dzięgielówka... domowej roboty. Jeszcze z czasów, gdy wiedziałem, jak ją robić.

Przyjąłem kolbę z wdzięcznością i wziąłem solidnych kilka łyków. Alkohol był inny niż wszystko, co kiedykolwiek piłem - ostry, ale z nutą czegoś ziołowego, starego. Z każdym łykiem czułem, jak ciężkie, przygniatające piętno emocji, które zbierały się we mnie ostatnie dni, nieco słabnie. Ale wraz z ciepłem przyszło coś jeszcze - dziwne uczucie, jakby świat wokół stawał się bardziej... przejrzysty. Jakby mgła opadała nie tylko z rzeki, ale z moich oczu.

— Władysław jestem. — Przedstawił się, kiwając lekko głową. W jego geście było coś staropolskiego, anachronicznego.

— A ja... A ja... — Nie wiem, czy to alkohol, czy coś w jego obecności sprawiło, że rzeczywistość zaczęła się rozmywać. Czarny cień postanowień podjętych tak niedawno nadal kołatał w mojej głowie, ale ciszej, jakby oddalał się. — Fryderyk. Fryderyk jestem.

— Fryderyk... — Powtórzył moje imię, jakby smakowało je na języku. — Królewskie imię. Dawno nie spotkałem nikogo o takim imieniu. Ostatni raz... — urwał, jakby zagubił się w myślach.

Znów ta dziwna uwaga o czasie. Jakby żył znacznie dłużej, niż było możliwe.

— Chodźmy stąd — powiedział nagle, rozglądając się po moście. — Wiatr robi się coraz dziwniejszy, a mgła gęstnieje. Niedaleko stąd jest miejsce, gdzie moglibyśmy usiąść i porozmawiać.

Przedzierając się przez gęstniejącą mgłę, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że idziemy przez jakieś inne miasto - starsze, bardziej tajemnicze. Ulice wydawały się znajome, ale jednocześnie inne. Światła latarni migotały, a cienie poruszały się w sposób, który nie pasował do kształtów, które je rzucały.

Knajpa pojawiła się przed nami nagle, jakby wyrosła z mgły. Nie wyglądała jak zwykły bar - raczej jak miejsce, które pamiętało inne czasy. Neon nad wejściem migotał napisem "Otwarte".

W środku panował półmrok, przerywany tylko światłem świec na stolikach. Klienci siedzieli w cieniu, ale coś w ich postawie sugerowało, że nie wszyscy byli zwykli. Władysław zaprowadził mnie do narożnego stolika.

— Co podać? — Barman pojawił się przy naszym stoliku bezszelestnie. Nie podniósł wzroku.

— Coś mocnego — powiedział Władysław. — Dla mojego przyjaciela. Pierwszy raz tu przychodzi.

Barman skinął głową i zniknął w mroku lokalu. Po chwili wrócił z dwoma kieliszkami czegoś, co wyglądało jak zwykła wódka, ale zapach był inny - ziołowy, stary.

— Więc, Fryderyku — Władysław uniósł kieliszek — co cię sprowadza nad Wisłę o tej porze? Szukasz czegoś? Czy raczej... próbujesz coś zostawić za sobą?

— Trochę za dużo życia i za mało sensu — odpowiedziałem. Coś w jego obecności zmuszało do prawdy.

Władysław pochylił się bliżej. — Sens... to ciekawe słowo. Ludzie zawsze go szukają, jakby był rzeczą, którą można znaleźć. Tymczasem sens to nie jest coś, co się znajduje. To coś, co się... tworzy. Czasami z najbardziej niespodziewanych spotkań.

Spojrzał na mnie z dziwną intensywnością. — Wiesz, życie to seria decyzji, z których większość wydaje się błędna. Ale czasami... czasami spotykamy kogoś, kto pokazuje nam, że to, co uważaliśmy za koniec, może być początkiem czegoś innego. Czegoś, czego wcześniej nie widzieliśmy.

— Jaki masz plan? — zapytał.

— Tak naprawdę... nie mam już żadnego planu.

— Ah — uśmiechnął się. — Brak planu to czasami najlepszy plan. Otwiera nas na... niespodziewane możliwości. Na spotkania, które zmieniają wszystko.

Wokół nas knajpa pulsowała własnym życiem. Inne rozmowy mieszały się w niezrozumiały szept, a świece migotały, rzucając tańczące cienie na ściany. Znalazłem się w miejscu, które istniało poza zwykłą rzeczywistością.

— Może więc zaczniemy od nowa? — zasugerował Władysław, unosząc kieliszek. — Od tego momentu, od tego miejsca. Czasami to, co wydaje się końcem jednej historii, jest początkiem zupełnie innej.

Uniosłem swój kieliszek. Ten toast oznaczał coś więcej niż tylko grzeczność.

Dekoracyjna czaszka